– Panie Doktorze, Pana ojciec jest znanym w regionie lekarzem. Czy wybór takiej samej drogi zawodowej to własny wybór, czy podążył Pan tą drogą pod namową ojca?
– Ojciec namawiał mnie do wyboru tej samej drogi zawodowej, ale wielkiej presji na mnie nie wywierał. Wybrałem tą drogę i z perspektywy mojej pracy zawodowej nie żałuję tej decyzji. Swoją pracę zawodową rozpocząłem w 1985 r.
– Jako syn lekarza miał Pan w domu autorytet medyczny, ale czy na początku swojej pracy w szpitalu – oprócz ojca – miał Pan także inne autorytety?
– Mój ojciec dużo od młodych lekarzy wymagał. Przepytywał, ale i doradzał. Autorytetem dla mnie był też dr Henryk Dybalski – z-ca Ordynatora. Był osobą o bardzo ciepłym charakterze i zawsze my – młodzi lekarze – byliśmy traktowani jak w gronie rodzinnym.
– Wspomniał Pan Doktor, że rozpoczął pracę w 1985 r. To był trudny okres w naszym kraju. Kilka lat po wprowadzeniu stanu wojennego, który był traumatycznym przeżyciem dla całego społeczeństwa.
– Pracowało się jednak wtedy dobrze, choć trzeba przyznać, że za bardzo marne pieniądze. Pamiętam, że w przeliczeniu na dolary moja pensja miesięczna wynosiła 20 dolarów. Jeżeli zaś chodzi o współpracę z personelem, czyli z położnymi – bo o nich nie można zapomnieć – to wyglądało to bardzo dobrze. Jak wiadomo porody, wszystkie zabiegi operacyjne i pooperacyjne to oprócz tego, że jest lekarz to są i położne, i pielęgniarki, które się też wszystkim zajmują. Czasami potrafiły zawołać lekarza, gdy zaobserwowały coś niepokojącego, bo też miały niezbędną do tego wiedzę. Zespół, który był i jest w szpitalu w Opocznie, czyli personel średni to zespół, na który zawsze można liczyć. Był i nadal jest dopełnieniem do pełnego zespołu leczącego ludzi. Chcę jeszcze jedną rzecz podkreślić. Jak rozpoczynałem pracę w szpitalu to był jeden anestezjolog, który był w zasadzie dla chirurgów. Musieliśmy więc we własnym zakresie znieczulać wszystkie zabiegi operacyjne. Jeden z naszych kolegów był zarazem anestezjologiem i trwało to dosyć długo, aż otrzymaliśmy własny zespół anestezjologiczny.
– Ile na początku Pana kariery zawodowej dziennie odbieraliście porodów?
– Normą były 3-4 porody. Zdarzały się dni, w których było 11 porodów, ale na przykład na drugi dzień potrafiło się zdarzyć tak, że nie było żadnego porodu. Pisało się raport dzienny to opisywało się jakimi metodami rodziły się dzieci. Było zdecydowanie mniej cieć cesarskich niż teraz. Na początku mojej kariery zawodowej jednak kobiety bardziej lekarzowi ufały. Dziś przychodzą i mają skonkretyzowane wyobrażenie jak poród powinien u nich wyglądać. Niektóre od razu żądają cesarskiego cięcia. Kiedyś lekarz był dla kobiety autorytetem, a dziś jest czasami narzędziem do wykonywania jej poleceń. My – jako lekarze – sobie na to nie pozwalamy, ale takie nastawienie nie sprzyja budowaniu relacji między kobietą rodzącą, a lekarzem, który ten poród będzie odbierał.
– Czyli podstawą relacji kobieta-lekarz powinno być zaufanie.
– Przede wszystkim. Pełne zaufanie i oddanie się w dobre ręce.
– Za czasów kariery Pana Doktora zmienił się nie tylko zakres wiedzy z zakresu ginekologii i położnictwa, ale także i sprzęt. Jakie zmiany nastąpiły w opoczyńskim szpitalu?
– Zdecydowanie się to wszystko zmieniło. Powstała Szkoły Rodzenia. Pacjentki ją sobie chwalą, bo właśnie dzięki niej wiedzą co je może czekać. Duża w tym zasługa położnych, które ją prowadzą. Taką osobą jest m.in. Wiesława Rutowicz, która pracuje w niej od samego początku i pacjentki cenią sobie sposób prowadzenie przez nią zajęć. Mamy też możliwość dokonania porodu w wodzie. Są dwie położone, które się w tym specjalizują. Są nimi wspomniana już Wiesława Rutowicz oraz Małgorzata Chmal. Kobieta rodząca w wodzie przebywa w ciepłej wodzie co ją relaksuje, a to powoduje, że poród jest mniej bolesny mimo tego, że kobieta nie otrzymuje żadnych środków anestezjologicznych. Są też opinie, że poród w wodzie jest mniej traumatyczny dla noworodka, który w ten sposób przychodzi na świat.
Kilka lat temu bezpośrednio przy bloku porodowym powstała sala do cieć cesarskich. Dzięki temu udało się wyeliminować przewożenie pacjentki windą, czy jak winda nie działała to przenoszenie na noszach klatką schodową. Dzięki temu w razie nagłej sytuacji podczas porodu można tą pacjentkę szybko przetransportować.
Bardzo wiele dała też możliwość wykonania USG. Na początku mojej pracy nie mieliśmy takiego sprzętu. Teraz, dzięki badaniom USG możemy zobaczyć jak jest ułożone dziecko, ile jest wód płodowych, czy nie ma jakiś innych niebezpieczeństw, których kiedyś nie można było zdiagnozować, np. wady rozwojowe. Mamy laparoskop, dzięki czemu wiele operacji można wykonać szybciej, a to oszczędza czas pobytu w szpitalu. Dzięki laparoskopii następuję też mniejsza liczba powikłań, bo rana jest mniejsza, a przez to sposób gojenia jest szybszy.
– Krąży taka obiegowa opinia, że kobiety obecnie gorzej znoszą ciążę. Czy to jest jakiś mit, czy faktycznie kobiety są obecnie słabsze.
– Wydaje mi się, że jest to mit. Kiedyś jak kobieta zachodziła w ciążę, a pracowała to wchodziła w tzw. okres pracy chronionej. Miała w pracy stworzone odpowiednie warunki dla swojego stanu zdrowia. Jeżeli to nie była ciąża powikłana, zagrożona poronieniem to mogła pracować. Pamiętam te czasy, bo pracowałem w poradni zakładowej i wszystkie kobiety w ciąży na jej początku praktycznie pracowały. Dziś kiedy kobieta przychodzi na pierwsze badania i potwierdza się ciąża to od razu informuje lekarza, że ona pracuje. Mówi, że boi się o swój stan zdrowia lub informuje, że pracodawca nalega na to, aby poszła na zwolnienie, bo on nie chce ponosić odpowiedzialności za jej ciążę. Kobiety często nalegają na zwolnienie od pierwszych miesięcy i siedzą w domu, co nie zawsze wychodzi im na zdrowie. Czasami bowiem, gdy praca nie jest ciężka to wyjście do pracy i spotkanie się z ludźmi lepiej wpływa na jej psychikę. Bezczynność nie jest dobrym stanem dla kobiet w ciąży, a coraz częściej staje się to domeną naszych czasów.
– Czy można powiedzieć, że współczesne kobiety są trochę przewrażliwione na punkcie swojej ciąży?
– Można tak w niektórych przypadkach powiedzieć, ale nie ma się co dziwić, bo jest to wielkie wydarzenie w ich życiu.
– Czy zapadły Panu Doktorowi jakieś szczególne przypadki?
– Były przypadki, że po porodzie pacjenta miała krwotok. Trzeba było usuwać macicę. To jest bardzo duży stres, bo może się to w każdej chwili zakończyć śmiercią. Były też przypadki, że przychodziła pacjentka w dobrym stanie i nagle oddzieliło się łożyska i przy wielkim krwotoku rodziło się martwe dziecko. Jeżeli się oddzieli łożysko to dziecko nie dostaje tlenu i w ciągu 2-3 minut ginie. Mimo wykonania natychmiastowego cięcia cesarskiego wyciągało się martwego noworodka, co było bardzo przykre nie tylko dla rodziny, ale też dla lekarza, który też jest człowiekiem i odczuwa emocje.
– Co by Pan Doktor chciał powiedzieć kobietom, które właśnie zaszły w ciążę?
– Macierzyństwo jest to piękna historia w ich życiu i w życiu ich rodzin. Życzę im, aby dzieci miały jak najwięcej, a do swojego lekarza jak najwięcej zaufania.